Czuję się lepsza niż większość ludzi dookoła mnie. Nie - nie chodzi tutaj o zarozumiałość, czy coś takiego. Mam na myśli poczucie bycia o poziom wyżej. Awansowania na wyższy level życiowy.
Do tego posta skłoniło mnie wiele rzeczy, ale głównie mój chłopak. Rzecz jasna - jego zachowanie, a nie on sam (on wie, że mam bloga, ale nigdy go nie czytał - o tym w innym poście ;) ).
Mój chłopak studiuje na Uniwersytecie Medycznym. Ja jestem z Politechniki. Generalnie poznaliśmy się przypadkiem na przystanku tramwajowym - wcześniej nie miałam nigdy styczności z tego typu środowiskiem. Myślałam, że na innych uczelniach studenci zachowują się mniej więcej tak samo. Jak pewnie wiecie ludzie na studiach tego typu są raczej nastawieni na "zarabianie kasy", niż na spełnienie w zawodzie. T. (mój chłopak :P ) jest osobą, która uwielbia ludzi, więc jak dotąd poznałam masę jego znajomych.
Pamiętam jak wspólnie oglądaliśmy mecz Polski na Euro w jego mieszkaniu. Było nas z dziesięciu. Sprawa wyglądała tak: 25% czasu to było gadanie o strajkach pielęgniarek z powodu za niskiej pensji, drugie 25% poświęcili na zastanawianie się ile pieniędzy by chcieli zarabiać po studiach, trzecie 25% czasu spędzili na marudzeniu, że na pewno to będzie za mało, a ostatnie 25% to była polityka pomieszana z wywodami na temat ostatnich egzaminów (omawianie, kto miał ile punktów itp.). Więc siedziałam patrząc się tępo w ekran i zastanawiając się, czy wypada pobić tych wszystkich ludzi siedzących wokół mnie, po czym uciec do akademika, czy może jednak zachować pozory spokoju i wyżalić się później chłopakowi.
Był to dla mnie szok, ponieważ my nigdy nie rozmawialiśmy o takich rzeczach.
Po tej sytuacji jeszcze bardziej zaczęłam zauważać jak osoby wokół mnie są skupione na dobrach materialnych i innych bzdurach.
Czuję, że już coś przeżyłam
Śmieszy mnie to trochę. Gdy ktoś ubolewa nad tym, że zarabia tylko 4000 zł, a chciałby 5000. Albo, że nie może sobie kupić drogich skórzanych butów. Cholera jasna. (Przepraszam za przekleństwo, ale to oddaje moje myśli w trakcie tego typu sytuacji).
Po tych trzech latach, które nie były usłane różami przewartościował mi się świat. A ludzie? W większości nadal trzymają się kurczowo jakichś głupich przekonań i pseudomarzeń.
Nie obchodzą mnie pieniądze, duży dom, buty z Gino Rossi. Mam to gdzieś.
Wiecie czego bym chciała w tym momencie? Szczęścia. Tylko tyle. Chcę być szczęśliwa z moim chłopakiem, chcę w przyszłości założyć rodzinę, chcę skończyć studia.
I naprawdę mam gdzieś to czy będzie mnie stać na drogie rzeczy, czy nie.
Moja rodzina nie jest biedna - powiedzmy, że jesteśmy średniozamożni. :P Ale ja pragnę miłości i szczęścia, a nie "idealnej", wychudzonej sylwetki, za którą stoją sałatki jedzone na kilogramy. Kupuję żel micelarny w Biedronce. I co? Po co mam wydawać 40 złotych na żel Vichy, skoro płacę za markę? Tak, kupuję czasem ciuchy w Lidlu, ponieważ po co mam przepłacać dwa razy za sukienkę identyczną jak w H&M. Tak, kupuję sobie Lip Tinty na Aliexpress. Bo co? Bo obciach, że z chińskiej strony? Może jeszcze mam kupić oryginalną szminkę od Kylie Jenner za dwie stówy? Bez przesady.
Jasne, nie mówię, że czasem nie warto się rozpieścić jakimiś fajnymi rzeczami, bo wiadomo - moja sukienka z Lidla ekstra wygląda z Air Maxami. Ale nie dam się zwariować. Pieniądze i inne dobra materialne. Co mi po tym? Nie uszczęśliwia mnie to. Nie chcę wyglądać jak pusta dziewczyna z Instagrama lub Tumblra. Wolę przemyć twarz rumiankiem niż tonikiem za 50 złotych (działa 10000x lepiej - naprawdę - ostatnio to odkryłam :D).
Nie chodzę do Almy, Zarę odwiedzam raz do roku, zazwyczaj wybieram jakąś sieciówkę zamiast restauracji. Boże, co ja bym wrzuciła na instagrama?!?! Chyba jestem dziwna dla reszty "lansującego się" społeczeństwa.
Dopiero teraz zauważyłam, że masa ciała, drogie rzeczy, lansowanie się jest niczym. Totalnie niczym. Muszę się dobrze czuć ze sobą, dbać o siebie. Traktować swoje ciało i siebie jako przyjaciela. A szczęście mają mi dawać ludzie. Może nie będę z T.. Nie wiem. Ale w tym momencie jestem pewna, że to on mi daje szczęście. I to ja go prostuję w kwestii życiowych priorytetów.
Dziękuję Bogu. Za to, że mam cudownego chłopaka, który mnie wspiera zawsze i wszędzie oraz za chorobę. Ponieważ ta powolna nieudana próba samobójcza otworzyła mi oczy. Na piękno. Ale inne piękno. Piękno otaczającego nas świata oraz uczuć, które przez anoreksję zamroziłam i myślałam, że nigdy ich nie odzyskam.
P.S.: W Lidlu będą super sukienki od czwartku :D Poluję na bordową, bo taka sama tylko szara w H&M kosztowała 80zł :P
I super cover na koniec :D Miłego dnia, kochani!
- 23:52
- 19 Comments