Hej.
Pod ostatnim postem prosiliście mnie o posta o ortoreksji. Jak dotąd pisałam o tematach związanych z owym zaburzeniem dwa razy. Tych, którzy nie mieli okazji przeczytać owych postów:
Pizza z węglem aktywnym <3 Polecam |
Jak wiecie lub nie ortoreksja występuje często równoległe z anoreksją. Jest to zaburzenie objawiające się obsesją na punkcie zdrowego stylu życia.
Jak niejeden z Was przechodziłam również przez ten okres. Czytanie etykietek składnik po składniku, obsesyjne unikanie niektórych z nich, wybieranie najmniej kalorycznych produktów. FIT, błonnik, wysokobiałkowy, bez cukru. To było to co przykuwało natychmiastowo moją uwagę podczas godzinnych sklepowych spacerów. Potrafiłam łazić godzinę po sklepie, aby wybrać najlepszy produkt, a wielokrotnie ze sklepu wychodziłam i tak z pustymi rękoma.
Pamiętam, że moja mama nie za bardzo pozwalała mi chodzić po sklepie samej. Teraz domyślam się dlaczego.
Wyobraźcie sobie wychudzoną dziewczynę, która cała spięta dokładnie ogląda i odkłada po kolei wszystkie produkty przy czym oczywiście najważniejsze było zapamiętanie wartości energetycznej. Niezbyt przyjemny widok i na pewno wzbudzający kontrowersją. Mama wspominała również, że za każdym razem, gdy była świadkiem takowej sytuacji było jej przykro z mojego powodu. Wyglądało to tak jakbym chciała to zjeść, ale nie mogła zarazem.
W głowie miałam wszystkie tabelki odżywcze, używałam w kółko tych samych składników do gotowania, ponieważ wmówiłam sobie, że jeśli coś zmienię, to pewnie odbije się to na wadze. Bo wiecie, a to pomidory odchudzają, a to taka ilość białka pewnie przyspiesza metabolizm. Oczywiście moją obsesję pielęgnowałam oglądaniem super zdrowych dań w internecie - szczególnie obrazki oraz przepisy, których nie realizowałam. Czytałam o tym, co jest dobre na odchudzanie, jakie produkty, czego unikać. I tak dalej...
Wiecie pewnie same jak wyglądają artykuły w internecie. "Cebula odchudza", "Arbuz wypala mięśnie, dzięki czemu tracisz na wadze",a "Ziemniak powoduje rozwolnienie!".
Oczywiście to nie jest prawda (chociaż nie jestem na bieżąco XD), ale zapewne wiecie o co mi chodzi. Finalnie wychodzi na to, że powinno się jeść same warzywa, żuć gumę, pić hektolitry wody i od czasu do czasu zjeść jabłko dla równowagi. Co my byśmy zrobili bez dietetyka wujka Google.
Generalnie idealny obraz ortoreksji połączonej z anoreksją (jak wiecie obsesyjnie również ćwiczyłam oraz ograniczałam spożywane kalorie). W tym poście skupimy się ponownie na jedzeniu, ponieważ o ćwiczeniach powstał osobny post.
A więc nasuwa się jedno pytanie:
Jak się z tego wyrwać?
Jak zwykle będę z Wami szczera. To nie jest tak, że upłynie tydzień i będziecie się ślinić na sam zapach kebsa. Oczywiście metoda małych kroczków jest wskazana. Od razu ostrzegam, że pewnie niektóre z tych sytuacji były przytoczone w innych postach, jednak jest sporo nowych czytelników.
Najważniejsze jest to, żebyście chcieli. Wiem - brzmi banalnie i idiotycznie. Jednak od tego wszystko się zaczyna. U mnie początkiem była myśl: "Patrz na wszystkich dookoła. Serio chcesz tak żyć? Wychodzisz z kimś siedzisz sztywno i udajesz, że na nic z tego wszystkiego nie masz ochoty? Pomyśl sobie jak będzie to wyglądało, gdy będziesz miała rodzinę? Też zamiarujesz coś takiego odpieprzać?
<Mamo dokończ loda, bo już nie chcę>
<Pogięło Cię?! Tyle cukru?>
Wyszło właściwie przypadkowo. Jak pewnie większość z Was miałam idealnie ustalone pory posiłków. Mówiąc IDEALNIE mam na myśli co do minuty. Jeśli ze względów losowych zdarzyłoby się, że nie zdążyłam zacząć jeść załóżmy o 12, zaczynała się awantura z rodzicami. Oczywiście nie było mowy (jeśli akurat byliśmy poza domem), aby zastąpić to czymś innym. W końcu może mieć nawet kilkadziesiąt więcej kalorii i jakiś syf w środku.
Zaczęło się od przełamywania się do cukru. Był to okres , w którym stwierdziłam, że to jedyna grupa produktów do której będę starała się wrócić. Jakieś "smażone gówna" nie wchodziły w grę, ani wtedy, ani w przyszłości. Byłam wtedy w szpitalu, a moja waga rosła o kilkaset gramów tygodniowo. Z racji na to, że wg BMI miałam mieć wagę docelowo o 15 kg wyższą wychodzi na to, że czekało mnie tam jeszcze z 500 dni. Jak się domyślacie ta myśl nie odpowiadała mi zbytnio, więc stwierdziłam, że muszę dorzucić trochę kalorii. W szpitalu zmuszono mnie do jedzenia drożdżówek, dżemu itd. , dlatego jakiś start był. Lecz problem nadal pozostawał. Poza tymi posiłkami nadal nie tknęłabym cukru. Co innego z mussu, a co innego sama z siebie.
Zaczęło się od gorzkiej czekolady, o której kupno poprosiłam mamę współlokatorki. Oczywiście była to 85% (bodajże) czekolada z Biedronki XD
Pierwsza kostka była stresująca. Pamiętam tą rozlewającą się słodycz na języku, której nie doświadczyłam przez rok lub dwa. Gorzka czekolada wydawała mi się słodka jak miód. Potem stopniowo musiałam zwiększać kaloryczność moich "dodatkowych pyszności", dlatego zaczęłam przekonywać się również do innych słodyczy. Delektowałam się każdym kęsem (chociaż to raczej wynikało jeszcze z anoreksji). Zauważyłam również, że nie wpływa to jakoś dramatycznie - jak to się w chorobie schizuje - na wagę. Przyrost zwiększył się o normalną ilość. Nie było efektu bum , co oczywiście miałam w głowie przez cały czas abstynencji słodyczowej. Od tego momentu przełamałam część ortoreksji - a to był ogromny krok.
Drugim milowym krokiem była przygoda z fast-foodem. Kompletnie przypadkowa. Ogólnie nigdy nie byłam osobą aspołeczną - to znaczy jak pewnie zaobserwowaliście u siebie częściowo się to zmienia, gdy jest się chorym. Po wprowadzeniu do akademika nie znałam jeszcze ludzi ze studiów, za to moja współlokatorka miała już jakąś swoją ekipę, gdyż była o rok wyżej. Zaprosiła mnie na wspólne wyjście na miasto. Nie pamiętam, czy się napiłam, czy nie. Tak czy inaczej wylądowałyśmy w jakimś "kebsie". Jak pewnie się domyślacie - one zamówiły, ja siedziałam jak debil, pomimo głodu. Wiecie godzina nie ta, do tego jeszcze "te świństwa". W pewnym momencie jej koleżanka wymiękła jeśli chodzi o swoją porcję i zapytała mnie, czy nie chcę dokończyć. Odpowiedź lakoniczna - nie dzięki. Jednak ona naciskała wciąż i wciąż, a ja stwierdziłam - co Ci szkodzi, jedna frytka Cię nie zabije. W końcu kiedyś uwielbiałam frytki. Wzięłam jedną i poczułam TEN smak. Ten smak, którego nie czułam przez lata. W tempie ekspresowym dokończyłam całą porcję. I powiem Wam - to było dla mnie Zwycięstwo.
Przed tym akademikiem - to na pewno wyłapaliście z poprzednich postów - byłam na imprezie z nowo poznanym kolegą z Łodzi - wtedy również przełamałam się do paru rzeczy. Zapewne to była jakaś geneza "kebsa".
Po tym właśnie kebabie włączył mi się Extreme Hunger. To dzięki niemu zmieniłam godziny jedzenia. W sensie byłam w stanie jeść w nocy itd. Tu się nie będę rozpisywać, ponieważ to również było już dokładnie tłumaczone na moim blogu.
REASUMUJĄC
Moim zdaniem jest to rzecz nieunikniona jeśli chodzi o pełną rekonwalescencję. Z ortoreksją nie wyzdrowiejesz z anoreksji. Najlepszym wyjściem jest na początku pozbycie się tego, a przejście do EH będzie łatwiejsze. Oczywiście nie mówię, że to jedyna droga, lecz jest to na pewno jakieś ułatwienie.
Znajdźcie w sobie tą podstawę, na której będziecie się opierać. Tą motywację. Gdy macie okazję do wyrwania się z tych chorobowych ograniczeń wyobraźcie sobie, że jesteście sobą sprzed lat lub inną osobą. Ja cały czas myślałam o tym jak to wygląda z zewnątrz i, że kiedyś nie miałabym z tym problemu, więc to siedzi w mojej głowie.
Mogę Wam obiecać, że te wszystkie Fear Food nie robią z człowieka kulki tłuszczu. To jest zakorzenione przez chorobę. Najgorsze jest to, że czytając to część ludzi i taka ma przebłysk typu: "Pieprzenie", "To pewnie jakaś ściema", "A co jeśli to kłamstwo?". No cóż - to normalne. Jednak wierzę w Wasze zdrowe Ja, które potrafi przejąć kontrolę.
Gdy raz Ci się nie uda przełamać - nie zniechęcaj się. Jak to mówią - pierwszy raz jest najgorszy. Dopiero wtedy dotarło do mnie w 100% przesłanie tego powiedzonka. Wyłącz na chwilę te idiotyczne myśli i kiedy nie będzie ich przez kilkadziesiąt sekund wykorzystaj to, ponieważ właśnie TO może być Twoim krokiem milowym, jeśli chodzi o recovery.
Trzymam za Was kciuki i miłej niedzieli
XXX
- 16:42
- 26 Comments