Magiczna końcówka recovery, podczas której byłam zdana sama na sIebie
16:29
Nadeszła u mnie chwila, gdy miałam się wyprowadzić do akademika. Były wakacje. Chodziłam jeszcze wtedy do psychiatry. Brałam leki antydepresyjne, lecz w zmniejszonej dawce. Takie "jakby co". Cały czas miałam wzloty i upadki. Waga wzrastała, aby zaraz spaść. Nie dobiłam jeszcze, ani razu do normalnego BMI. Byłam na normalnym recovery - żadne Minnie Maud. Wiedziałam, że zamieszkanie w mieście,w którym zamierzałam studiować będzie ogromną zmianą. Przerażało mnie to, ale zarazem fascynowało. W pewnym momencie, kiedy mieszkałam w domu zaczęłam się czuć tam źle, nieswojo i chorą. To właśnie wśród rodziny czułam się ZAWSZE jak kompletna psycholka. Jak chodząca anoreksja. Jakbym miała przyczepioną metkę mającą towarzyszyć mi do końca mojego nędznego życia.
Uderzyło mnie to szczególnie po moim wyjeździe do kolegi, aby mu towarzyszyć podczas wesela jego przyjaciela. Jeśli jesteście ze mną od początku kojarzycie na pewno tą historię ;)
Przełamałam się tam. Wyszłam poza moje schematy. Jedzenie tylko 6 posiłków, codziennie bardzo podobnych. Tych samych obiadów tydzień, w tydzień z małymi zmianami. Patrzenia na zegarek. Liczenia kalorii. Niepicia alkoholu. Byłam z siebie taka dumna. Naprawdę. Przez te trzy dni, gdy byłam u niego czułam się ZDROWA. Jakby anoreksja nie istniała. Jedyne co przypominało mi o chorobie było moje odbicie w lustrze. Widziałam w nim wychudzone ciało. Widziałam, że schudłam podczas mojego pobytu tam, pomimo jedzenia moich kilkuletnich fear foodów. Smażonej ryby, kurczaka w panierce, frytek, rzeczy o randomowej ilości kalorii.
Gdy wracałam do domu czułam, że jakaś mała część blokady dotyczącej jedzenia bezpowrotnie pękła. Nie wyzdrowiałam w cudowny sposób, ale te trzy dni wydawały mi się czymś niesamowitym wśród tych kilku lat. Nikt stamtąd nie wiedział o anoreksji. Mogli jedynie myśleć, że byłam ohydnie wychudzona. Dlatego nie czułam przyklejonej na czole naklejki definiującej mnie jako osobę chorą.
Wchodząc do domu poczułam uderzenie. Nieprawdopodobnie silne. Tak jakby te pokoje przechowywały moją chorobę i wspomnienia z nią związane. Ujrzałam rodzinę, która na wejściu od razu zaczęła mówić o tym, że schudłam. Ale przecież cholera - ja to widziałam! Sama. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Pobiegłam do pokoju. Było mi okropnie przykro - pierwszy temat ze mną związany to była anoreksja. Reszta zawsze schodziła na dalszy plan. Czułam się chora. Znowu.
Gwoździem do trumny była mama, która weszła do pokoju i powiedziała:
Przyprawiłam Ci Twoje mięso i masz tam wszystkie składniki do obiadu.
Wtedy nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć. Nie. Wrzeszczeć. Był to jeden z moich "standardowych" obiadów, które powtarzałam od roku, czy 1,5. Nie chciałam tego. Czułam się jakby znowu mnie zamknięto w klatce. Jakby ktoś mnie dusił. Jakby anoreksja mnie dusiła. A rodzina mnie ciągle nieumyślnie z nią sklejała.
Zwiększyłam kaloryczność posiłków, dzięki czemu odzyskałam parę kilogramów. Potem nastąpił moment zawieszenia. Znowu. Bałam się przytyć do normalnej wagi bojąc się braku akceptacji. Na nic było namawianie psychiatry. Byłam pełnoletnia, więc nie musiałam się na to godzić. Nie mogli nic zrobić. Moja waga nie zagrażała życiu, lecz wyglądałam nadal bardzo źle. Zaczynałam coraz częściej to widzieć, ale to była moja strefa komfortu. Myśl o tym, że przytyję z 6 kg , będę się źle ze sobą czuć, jak grubas przerażała mnie okropnie, więc nie robiłam kroku w przód. Wolałam nie mieć okresu niż narażać się na brak samoakceptacji. Chore. Owszem. I tak minął kolejny miesiąc.
W październiku miałam się przeprowadzić do akademika, co do czego wszyscy mieli obiekcje. Ja sama troszkę też, bo parę razy rodziców zawiodłam w tej materii. Mam na myśli moment , gdy masz wolną rękę, a anoreksja nawet tylko po części przejmuje stery. Wystarczyło kilkaset kalorii mniej, a waga leciała na łeb na szyję. Ale ja wiedziałam, że tak naprawdę to jedyna szansa. Jeśli teraz nie dam rady, to nie dam rady nigdy. Będę tylko na 60% zdrową osobą. Przez całe lata żyłam w przekonaniu, że zawsze będę częściowo chora. Dlaczego ja miałabym być jakimś wyjątkiem? Skoro tyle osób nie zdrowieje w stu procentach?
Nastał październik, a ja nie zawsze miałam czas na to, aby jeść 6 posiłków dziennie, czyli coś około 2500 kalorii. Waga zaczęła spadać, aż BMI sięgnęło 15. Widziałam to. Widziałam, że wyglądam strasznie. Gdy wracałam do domu rodzina również widziała.
Lecz przytrafiły mi się rzeczy, które zmieniły wszystko. Pojedyncze wydarzenia, dla innych nic nie znaczące, a u mnie wpłynęły na całe życie. Nie pamiętam dokładnie w jakiej kolejności to się wydarzyło, lecz były to dla mnie naprawdę ogromne kroki.
STABILNY POCZĄTEK
Zaczęłam podjadać wieczorami, aby jak najszybciej odzyskać wagę. Jadłam sobie po batonie , czy dwóch. Zwiększyłam też ilość jedzenia w ciągu dnia, dzięki czemu doszłam do około 3000 kalorii.
Wróciłam do domu na weekend i chciałam udowodnić, że potrafię myśleć choć po części zdrowo, więc powiedziałam do mojej mamy:
Mamo, zrób pizzę.
Moja mama oczywiście chciała mi pomóc całym sercem, wiec zrobiła pizzę na pół razowym spodzie, aby ułatwić mi sprawę. Zjadłam ją i poczułam, że kolejna ściana runęła. Pomyślałam:
Tak powinno być. To jest normalne. Do tego dążę. Mam dosyć tych ram, w których siedzę. Muszę coś z tym zrobić.
Wtedy jeszcze nie miałam pomysłu na to wszystko. Jadłam te 3000 kalorii nie wiedząc, co mogę zrobić innego.
Umówiłam się ze znajomymi na imprezę. Była gdzieś 3 nad ranem, byli głodni, więc wstąpiliśmy do jakiego baru z kebabami. Jedna koleżanka zamówiła jakiś zestaw, ale powiedziała, że nie da rady go zjeść, więc mam jej pomóc. Nie jadłam takich rzeczy od lat. Jednak pomyślałam: teraz albo nigdy. Przez minutę patrzyłam na ociekające tłuszczem frytki i kurczaka. Wzięłam kurczaka, tłuszcz pozostawał na moich palcach jednak ja nie zatrzymałam się. Zjadłam. Kurczaka. Frytki. I smakowało mi. Poczułam się tak niesamowicie.
Następnego dnia, gdy opowiedziałam mamie nie wierzyła. Potem zaczęła się cieszyć do telefonu jak dziecko. A ja czułam taką satysfakcję, jakiej nigdy nie odczuwałam przez 3 lata słuchania anoreksji i podporządkowywania się jej.
Cały czas jadłam sobie po batonie, czy dwóch w nocy, bo nadal brakowało mi kilogramów do wagi, którą miałam przed zamieszkaniem w akademiku. Lecz pewnej nocy stwierdziłam:
Kurczę, zjadłabym jeszcze jednego batona. A, właściwie, to i tak muszę przytyć jeszcze trochę, więc zjem sobie snickersa.
I NAGLE BUM.
EXTREME HUNGER
Trwało to miesiąc/półtora. W tym czasie przytyłam jeszcze z 10 kilogramów. Moje ciało było odżywione. Mięśnie widocznie się zregenerowały, nie czułam już takiego osłabienia, wyniki krwi były w porządku, WRÓCIŁA MI MIESIĄCZKA, której nie miałam od dwóch lub trzech lat.
I wtedy zaczęłam myśleć i czuć
JA. NIE ONA.
Jak zdrowa osoba.
Co wydawało się niegdyś takie nieosiągalne...
Trzymajcie się kochani!!! xxx
Miłego dnia!
0 komentarze