Moja historia
02:47Początek jest właściwie pewnie podobny do Twojego, więc bez sensu to opisywać. A poza tym dokładnie nie wiem jak do tego doszło. Nigdy nie miałam nadwagi. Zawsze byłam szczupła. Jadłam wszystko. I nagle nie wiem dlaczego wpadłam na pomysł, że zacznę żyć zdrowiej. Więc zaczęłam przetrząsać internet w poszukiwaniu złotych rad. A później? Nie wiem dlaczego zaczęłam czytać o odchudzaniu. Może dlatego, że to były tematy pokrewne. W pewnym momencie zaczęłam zmniejszać ilość kalorii w diecie i wykluczać poszczególne rzeczy. Nie jadłam cukru, tłuszczu. Oglądałam dokładnie wszystkie etykietki, czytając tabelki wartości odżywczych, składniki. Ubzdurałam sobie, że nie produkty ,które jem nie mają mieć w sobie chemii. I się zaczęło... Wszystko wymknęło się spod kontroli. Wciąż chudłam i jadłam coraz mniej, aż doszłam do ok. 400kcal dziennie. Przy czym nawet przy tak znikomej ilości jedzenia wciąż byłam pełna, ponieważ mój żołądek masakrycznie się skurczył.
SZPITAL
W końcu doszło do tego, że wylądowałam w szpitalu. Gdy trafiłam tam pierwszy raz po paru tygodniach myślałam, że dam radę być w domu. Do tego zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a ja nie chciałam ich spędzać na oddziale. Namówiłam, więc rodziców, żeby mnie wypisali mimo bardzo niskiej wagi. Niestety po wyjściu nie przybrałam nic. Nie pamiętam jak to się stało,ale musiałam tam wrócić. Nie dawałam nadal rady. Kompletnie. Byłam tam ponad 3 miesiące, czyli tak naprawdę maksymalną ilość czasu. Sposób w jaki do nas podchodzili z perspektywy czasu wydaje się być żenujący. I nie mam tu na myśli personelu , tylko sposobu w jaki chcieli zrobić z nas "zdrowe dziewczyny". Właściwie o psychologu mogłam sobie pomarzyć, a co jakiś czas mieliśmy terapię grupową, która polegała na tym, aby opowiadać o tym, co się robiło w weekend. W końcu odzyskałam wagę (po części). Byłam dorosła, więc mogłam teoretycznie już sama o sobie decydować. Więc oznajmiłam rodzicom, że ta waga ( która nie była moją szpitalną wagą docelową, ponieważ wyszłam, dlatego , ze byłam tam za długo) jest dla mnie idealna i się z nią dobrze czuję. Mimo to, że moja waga nadal nie pozwalała mi na odzyskanie miesiączki, a osteoporoza się pogłębiała. Moi rodzice byli bezradni.
I tak tkwiłam sobie w tym moim jadłospisie powtarzającym się co tydzień. Dbałam o to, aby dieta nie zwiększyła się ani o 50kcal, aby nie przytyć więcej niż sobie wyznaczyłam. Bałam się jeść wielu potraw. Ale wydawało mi się, że już jestem prawie zdrowa.
Prawda jest taka, że niestety łącznie ciągnęło się to z 3 lata, których nigdy już nie odzyskam. Ale nie rozpaczam. Oczywiście bolało mnie to kiedyś,ale teraz czuję się po tym wszystkim silniejsza. :D
Chodziłam na psychoterapię, brałam leki,ale to nie za bardzo działało.
Dopiero , gdy JA sama w końcu doszłam do pewnego wniosku zaczęłam NAPRAWDĘ WALCZYĆ o normalność.
Zaczęłam się raz zastanawiać: JAK BĘDZIE WYGLĄDAĆ MOJE ŻYCIE ZA 50 LAT?
Będę jeść schematycznie jak robot? Co 3 godziny? Te same posiłki w kółko? Licząc, żeby przekąska nie przekroczyła tych 600kcal? Nigdy nie spróbuję już ciasta Snickers mojej mamy? Nigdy nie wyskoczę ze znajomymi po drożdżówki czy lody latem? Nigdy nie zjem cukierka, który nie wpasował się w moje posiłki, bo skąd miałam wiedzieć, że koleżanka będzie mnie częstować?
Pomyślałam sobie wtedy: JA PIERD***. (normalnie nie przeklinam,ale tu jest to na miejscu haha) NIE WYTRZYMAM.
Pierwszym impulsem były wcześniej wspomniane blogi śniadaniowe: zaczęłam zamieniać śniadanie na inne proponowane przez dziewczyny dania. Czułam się z tym świetnie.
A potem? Potem dłuuugo nic.
Nie było mnie stać na nic więcej.
Aż do chwili...
Przełomowy moment wydarzył się przypadkowo. Ale naprawdę podziałał.
Przez mojego brata poznałam chłopaka, z którym od razu załapałam dobry kontakt. Rozmawialiśmy tylko przez Facebooka. Po paru miesiącach zaprosił mnie jako osobę towarzyszącą na imprezę w jego miejscowości oddalonej ode mnie o jakieś 250km. Zgodziłam się. Czułam, że to szansa. Szansa dla przełamania nawyków. Szansa na zmianę...
Zebrałam się w sobie. Przełamałam. Zjadłam. Dużo. Nie pamiętam ile. Wypiłam alkohol. Przestałam liczyć. To było świetne uczucie. Takie ZDROWE. Poczułam się jak nigdy wcześniej przez te 3 lata. WOLNA. (historia ta nie zakończyła się jak komedia romantyczna,ale przynajmniej się świetnie z nim bawiłam... i tak naprawdę uważam ,że [mimo że on tego nie wie :P] duża część mojego recovery jest zawdzięczana właśnie jemu).
A to wszystko dzięki temu, że... WSZYSCY TRAKTOWALI MNIE JAK OSOBĘ ZDROWĄ. Nikt nic nie wiedział. Nie miałam metki. Nikt nie patrzył, czy jem, czy nie. Byłam tylko jedną z kilkuset osób na tej imprezie.
Kolejnym przełomowym krokiem było zamieszkanie w akademiku - to tam pękło wszystko.
Pewnego razu poszłyśmy z koleżankami w nocy do klubu. Przez pójściem tam zahaczyłyśmy jednak o jakiś fast food. Nie żaden Mac. Zwykła budka z kebabem. Jedna z nich powiedziała do mnie: "Kupiłam to,ale nie dam rady tego zjeść - pomożesz mi, ok? ". Nie chciałam odmawiać, żeby nie wzbudzać podejrzeń. (byłam wtedy jeszcze dość chuda - nie szczupła ). Więc spróbowałam. I wtedy wszystko pękło. Ten kurczak i frytki smakowały NOWYM ŻYCIEM, WOLNOŚCIĄ, NORMALNOŚCIĄ.
I to wtedy przestałam liczyć. Przybrałam parę kg przechodząc przez extreme hunger oraz w końcu godzę się z moim nowym ja.
xxx
P.S.: W razie jakichkolwiek pytań - piszcie śmiało w komentarzach. Na wszystkie odpowiem ;)
Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie komentarz. :D
4 komentarze
Hej :) Bardzo ciesze sie, że udało ci sie wygrać z chorobą i starymi nawykami:) Najważniejsze żebyś była szczęśliwa. Pozdrawiem :*
OdpowiedzUsuńHej :) Bardzo ciesze sie, że udało ci sie wygrać z chorobą i starymi nawykami:) Najważniejsze żebyś była szczęśliwa. Pozdrawiem :*
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
UsuńJa założyłam tego bloga, nie po to , aby się nad sobą użalać :D Chcę po prostu pomóc jakoś innym osobom, które cierpią na anoreksję. Myślę, że osoba z podobnymi doświadczeniami jest w stanie lepiej pomóc takim ludziom niż jakiś lekarz, który czyta o tym w podręczniku :D
wrzucisz jakies swoje fotki z czasow choroby i aktualne?
OdpowiedzUsuń